Kiedy w 2005 roku wydawali swój debiutancki album, byli powiewem świeżości w muzycznym świecie zdominowanym przez popowych wykonawców. Dziś sami zbliżyli się do tanecznych brzmień, jednak właśnie jako niepokorne nastolatki z Tokio Hotel pobili cały świat.
Mroczne dzieciaki z Lipska
Zainteresowania Toma i Billa Kaulitzów szybko zostały ukierunkowane na muzykę. Spora w tym zasługa ich ojczyma Gordona Trümpera, który związał się z matką bliźniaków, gdy mieli po dziesięć lat. Billa najbardziej fascynował śpiew, ale grał także na keyboardzie. Z kolei Tom zainspirowany ojczymem, gitarzystą z niemieckiej grupy rockowej Fatun, zainteresował się szarpaniem strun. Rockowe wzorce odbiły się także w muzyce, którą chłopcy chcieli grać. Podzielali je również poznani w czasie jednego z lokalnych występów Gustav Schäfer i Georg Listing. Tak powstał kwartet Tokio Hotel.
Nad wydaniem pierwszej płyty pracowali przez pięć lat. W końcu jednak udało im się podpisać kontrakt z wytwórnią i wydać pierwszy singiel, którym było „Durch den Monsun”. Wraz z drugą piosenką zespołu „Schrei”, młodzi muzycy zaczęli podbijać listy przebojów w kolejnych krajach, w tym także w Polsce. Co sprawiło, że płyta „Schrei” pokryła się platyną m.in. w Niemczech, Austrii, Francji i Polsce?
Przede wszystkim Tokio Hotel byli symbolem nastoletniego buntu. Nie płynęli z falą popowych wokalistów i wokalistek, a w ich pierwszych utworach można było wyczuć raczej inspirację Nirvaną, Linkin Parkiem czy Metalliką niż Backstreet Boys. Dla starszych odbiorców stylizacje w klimacie emo i hip-hop w połączeniu z wciąż dziecinnym głosem Billa mogły wydawać się obce czy niezrozumiałe, natomiast grono młodszych słuchaczy od razu znalazło z Tokio Hotel wspólny język, mimo że początkowo śpiewali wyłącznie po niemiecku. W Polsce podobny efekt wywołał debiut dziewczyn z Blog 27. Co więcej, zespół Toli Szlagowskiej grał nawet jako support dla Tokio Hotel w 2006 roku.
Tokio Hotel mania
Moda na Tokio Hotel zaczęła się błyskawicznie rozprzestrzeniać. Chłopcy wydali album „Zimmer 483” z takimi przebojami jak „Übers Ende der Welt” czy „1000 Meere” i ruszyli w trasę koncertową. Pod sceną gromadziły się tłumy, zazwyczaj nastoletniej publiczności. Niebanalna muzyka połączona z niezwykle charakterystycznym stylem Billa przysporzyły Tokio Hotel wielu fanów.
Zarówno członkowie zespołu, jak i wytwórnia muzyczna bardzo na tym korzystali. Kapela doczekała się m.in. własnej aplikacji BTK Twins, a kolejne albumy, czyli „Scream” oraz „Humanoid” nagrywano już po angielsku lub w dwóch wersjach językowych. Plakaty z członkami Tokio Hotel można było znaleźć nad łóżkami młodzieży na całym świecie. W Niemczech mieli tak zagorzałych fanów, że po kolejnym ataku stalkerów na dom braci Kaulitzów w Hamburgu, rodzeństwo wyprowadziło się do Los Angeles.
„Humanoid” było ostatnim naprawdę głośnym przedsięwzięciem kapeli. Po około pięciu latach Tokio Hotel manii, na koncerty zaczęło przychodzić coraz mniej osób.
Zniknięcie z radaru
Dlaczego muzyka Tokio Hotel nie zagościła na pierwszych miejscach list przebojów na dłużej? Powodów jest kilka. Najbardziej oczywistym był działający na niekorzyść grupy czas. W nastoletnim wieku upodobania szybko się zmieniają, podobnie jak zmienili się sami muzycy. Zarówno członkowie Tokio Hotel, jak i ich słuchacze dorośli. Odbiorcy, którzy jeszcze kilka lat temu buntowali się w rytm największych przebojów zespołu, dojrzeli i zaczęli szukać innych melodii.
Na fali popularności zmienił się również styl zespołu. Z młodych, niepokornych dzieciaków, które inspirowały się ciężkimi brzmieniami, Tokio Hotel przeistoczyli się w pop-rockowe gwiazdy, z coraz bardziej tanecznymi i przystępnymi piosenkami. W efekcie zamiast alternatywy dla popu, stali się jego częścią.
Kolejne albumy, czyli „Kings of Suburbia” z 2014 roku oraz „Dream Machine” wydane trzy lata później, reprezentowały już raczej dance pop, niż rock, a dorośli muzycy nie potrafili przekonać do siebie kolejnych pokoleń młodych słuchaczy. Oprócz wiernych fanów, zainteresowanie twórczością Tokio Hotel znacząco spadło.
Młodsi już byliśmy
Od pięciu lat próżno było szukać nowych materiałów od Tokio Hotel. Bill próbował swoich sił w solowej karierze jako Billy, jednak klubowe brzmienia w jego wykonaniu nie spotkały się z dużym odzewem.
Członkowie zespołu nie spoczęli jednak na laurach i dziś wracają z nowym albumem. „2001” to esencja tego, czym było i stało się Tokio Hotel. Po ponad dwudziestu latach od założenia grupy Bill, Tom, Gustav i Georg już jako muzycy po trzydziestce proponują dojrzały i różnorodny projekt. Brzmienie Tokio Hotel zostało odświeżone, ale panowie nie odcinają się od przeszłości. Najlepszym tego dowodem jest singiel „When We Were Younger” oraz klip do niego, w którym obserwujemy i słuchamy, jak zmieniła się kapela i jej twórcy na przestrzeni tych dwóch dekad. Jest tu również sentymentalna aranżacja ich pierwszego hitu, czyli „Durch den Monsun 2.0.”.
Z pewnością jednak „2001” nie jest jedynie grą na sentymentach dawnych fanów. Najlepiej świadczą o tym taneczne i niezwykle świeże kawałki „Happy People”, „White Lies” czy „Bad Love”. Z kolei bliższy pierwszych singli Tokio Hotel jest z pewnością utwór „HIM”. Całość jest niezwykle dopracowana i pokazuje, jak członkowie zespołu dojrzeli także jako ludzie. Zgodnie z tytułem ich piosenki, dobrze wiedzą, że młodsi już byli i nie ma sensu odcinanie kuponów od dawnej sławy. Jednocześnie nie przeszkadza im to doceniać okresu Tokio Hotel manii.
Czy członkowie Tokio Hotel mogą liczyć na powrót popularności sprzed lat? Pewnie nie, ale nie można odmówić im ciekawej i dopracowanej płyty, po którą z pewnością warto sięgnąć. A po więcej wieści ze świata muzyki odsyłamy do sekcji Słucham.
Komentarze (0)