Małe kobietki na wielkim ekranie
Powodów, dla których najnowsza adaptacja, wydanej w drugiej połowie XIX wieku powieści Louisy May Alcott - autorki m.in. "Pod krzewami bzu" - wzbudza tyle emocji, jest co najmniej kilka.
Małe Kobietki / Dobre Żony (okładka twarda)
Po pierwsze, mówimy tu o jednej z najsłynniejszych powieści dla młodzieży (gatunek w języku angielskim określany mianem „coming of age”; przetłumaczyć możemy go jako „o dorastaniu”), która zapoczątkowała cały trend książek skierowanych do dziewczynek i młodych kobiet, a także rodzinnych sag w szerszym znaczeniu.
Po drugie, obsada „Małych kobietek” w reżyserii Grety Gerwig (nominowanej do Oscara w pięciu kategoriach i nagrodzona dwoma Złotymi Globami za „Lady Bird”), robi wrażenie – w głównych rolach zobaczymy między innymi Emmę Watson, Saoirse Ronan i Timothée Chalameta (z dwójką ostatnich Gerwig pracowała już przy swoim świetnie przyjętym debiucie), w drugoplanowych zaś Meryl Streep, Laurę Dern i Boba Odenkirka („Better Call Saul”, „Breaking Bad”).
Po trzecie, poprzednia filmowa wersja powieści, która swoją premierę miała przeszło 25 lat temu (z Winnoną Ryder, Susan Sarandon, Christianem Bale’m oraz młodziutkimi Claire Danes i Kirsten Dunst), była ogromnym hitem – tak w kinach, jak i w telewizji, gdzie jej powtórki pojawiają się regularnie.
Po czwarte wreszcie, „Małe kobietki” Gerwig, zrealizowane z niezwykłą pieczołowitością i wiernością czasom, o których opowiada, uwydatnią wątki, które mogły do tej pory ginąć w ogólnym odbiorze powieści – jako nieco wyidealizowanej, słodkiej opowieści o sielskim, rodzinnym życiu.
Nie tylko sielskie dzieciństwo w szczęśliwej rodzinie
I takie z pewnością jest główne, najsilniejsze i najbardziej powszechne przesłanie najsłynniejszego dzieła Alcott. Jednak ograniczając przyswojenie go tylko do tej powierzchownej, łatwej w przyjęciu warstwy, pozbawiamy się przyjemności i satysfakcji odkrywania „Małych kobietek” jako powieści o skomplikowanej, a często nawet frustrującej relacji bohaterek z ich własną kobiecością. Autorka używa bowiem struktur, w które uwikłane są, zgodnie z panującymi wówczas standardami społecznymi, siostry March: małżeństwa, domu rodzinnego i religii – zarówno do oczarowania czytelnika dobrocią tych instytucji, jak i do odrzucenia za sprawą ich opresyjnych mechanizmów.
Domy w powieści są i przytulne, i klaustrofobiczne jednocześnie; małżeństwa z jednej strony oparte na partnerstwie, z drugiej przewrotne; a marzenia i dążenia bohaterek tak spełnione, jak i boleśnie naznaczone rezygnacją.
Narracja ta ma swoje odbicie w historii samej autorki, która przedstawiała swoją rodzinę w sposób wyidealizowany, sugerując, że niewiele różniła się ona od rodziny Marchów. W rzeczywistości jednak Alcottowie wiedli skromne, momentami wyjątkowo ubogie życie – ojciec autorki, Amos, zachęcający swoje córki do edukacji, zaś Louisę szczególnie do pisarstwa, nie był w stanie wytrwać w żadnej pracy na dłużej i, co za tym idzie, utrzymać żony i czwórki dzieci. Dopiero zarobki pochodzące z publikacji pierwszych powieści Louisy pozwoliły rodzinie stanąć na nogi. W późniejszych latach, po sukcesie „Małych kobietek”, w zasadzie utrzymywała rodziców i wspierała finansowo siostry.
Małe kobietki. Wersja ilustrowana (okładka twarda)
Wyprzedzić epoki
Jak określił G. K. Chesterton, krytyk literacki przełomu XIX i XX wieku, Alcott w swojej powieści „wyprzedziła realizm o 20, 30 lat”, opisując prawdziwe życie prawdziwych ludzi – co prawda, zamykając je w fikcyjnej (a dokładniej inspirowanej dzieciństwem matki i jej samej) fabule, ale skonstruowanej tak, aby każda amerykańska (i, jak szybko się okazało, nie tylko) czytelniczka mogła identyfikować się z co najmniej jedną z bohaterek. Mając zaś na uwadze fakt, iż nowe „Małe kobietki” reżyseruje Gerwig, a występują w nim Ronan i Watson, pewnikiem jest uwydatnienie w nim nut feministycznych. A te pobrzmiewają na kartach książki Alcott bardzo wyraźnie, co czyni ją wyprzedzającą swoją epokę o kilkadziesiąt, a w niektórych aspektach nawet o sto lat. Ona sama deklarowała się zresztą jako feministka i abolicjonistka, opowiadając się tak za prawem kobiet do edukacji, uczestnictwa w wyborach i szeroko pojętego samostanowienia; jak i za zniesieniem niewolnictwa oraz idącego za nim handlu ludźmi. Jak wskazują jej biografowie, bazując głównie na zachowanych dziennikach i listach, w pierwszej wersji „Małych kobietek” oponowała przeciwko doprowadzeniu wszystkich bohaterek przed ołtarz. „Nie wydam Jo za Laurie’go po to, żeby kogoś uszczęśliwić” – deklarowała. W końcu jednak, pod naciskiem swojego wydawcy, któremu zależało, aby ukazane w powieści postaci „dobrze się prowadziły” i zwieńczyły swoją burzliwą podróż do dorosłości w ramionach mężczyzny, zmieniła zakończenie tych wątków. Każda z sióstr March, łącznie z wzorowaną na niej samej Jo, ostatecznie wyszły za mąż. Sama pisarka aż do śmierci pozostała panną.
Złość panien March
Alcott świetnie zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo musiała ograniczać ambicje i dążenia tylko ze względu na fakt, iż była kobietą. W dzieciństwie ojciec narzucał żonie i córkom bardzo specyficzne życiowe zasady (w związku ze swoimi przekonaniami społeczno-politycznymi zabraniał im używania bawełny, jedzenia cukru i ryżu); często stawiał swoje potrzeby ponad wszystkich innych – zostawił je bez środków do życia na rok. W tym czasie sam poświęcił się karierze uniwersyteckiej i w czasie którego jego żona musiała samodzielnie poradzić sobie z poronieniem. W dorosłym życiu Lousia nie mogła głosować, uczyć mogła się tylko na uczelniach przeznaczonych dla kobiet, a przede wszystkim musiała zaś nieustannie uznawać wyższość opinii mężczyzn. W tym oczywiście wydawcy, który w zasadzie zmusił ją do istotnej zmiany w fabule jej opus magnum, argumentując, iż wie lepiej, jak powinno potoczyć się „idealne” życie młodej kobiety. Wściekłość i niezgodę na ten stan rzeczy wyczytać można jasno w „Małych kobietkach”.
„Jestem zła każdego dnia mojego życia” – mówi Marmee March, wychowująca samodzielnie cztery dorastające córki, podczas gdy jej mąż walczy na wojnie secesyjnej. Ona sama, podobnie jak jej dzieci, dryfuje między kojącym spokojem a wzbierającym gniewem; między rodzinną miłością a drażniącą nieobecnością męża i ojca; między poczuciem matczynego obowiązku a poczuciem czysto ludzkiej rezygnacji. Jednocześnie robi też wszystko, aby jej córki wzrastały w jak najbardziej przyjaznym, komfortowym środowisku i dokonywały jak najlepszych życiowych wyborów.
Małe kobietki (okładka twarda)
Jest się z kim utożsamić
Samoświadomość Alcott w tym zakresie odbiła się również na tempie prac nad książką – pierwszą część napisała w dziesięć tygodni, drugą w nieco ponad trzy miesiące (oryginalnie, w 1868 roku ukazała się najpierw jej pierwsza część; druga w następnym roku na ekspresowe zamówienie wydawnictwa; obydwie jako całość zaczęły być wydawane dopiero w XX wieku). 34-letnia Louisa doskonale znała opisywany przez siebie świat, a prawdziwy, nieformalny język, którym obdarzyła swoje bohaterki, dodawał im jeszcze więcej wiarygodności.
Cztery siostry reprezentowały różnorodne charaktery, sposoby bycia, dążenia oraz, co bardzo ważne, wady. Najstarsza, Meg, zachwycała dojrzałością, ale nie stroniła od życia towarzyskiego. Jo była uparta, ambitna i nie zważała na nieprzychylne opinie innych. Mała romantyczka, Beth odznaczała się nieśmiałością i uprzejmością. Najmłodsza, Amy, rozkochana w muzyce i sztuce, uchodziła za najbardziej egocentryczną z całego rodzeństwa.
Odpowiednie rozłożenie akcentów, zadbanie o ciekawe wątki z udziałem każdej z sióstr oraz przekonujące, „życiowe” dialogi zachwyciły czytelniczki – najpierw w Stanach, później w kontynentalnej Europie (pierwsze polskie wydanie ukazało się w 1876 roku), a następnie na całym świecie. „Małe kobietki” przetarły szlak dla powieści pisanych z perspektywy młodych ludzi, opowiadających o ich życiu, radościach i bolączkach. Wcześniej nastoletni czytelnik musiał zadowolić się albo dość infantylnymi historyjkami, albo książkami, które wspomóc miały rodziców w wychowaniu potomstwa, a dokładniej we wpojeniu im zasad tradycyjnej męskości oraz – znacznie częściej – tradycyjnej kobiecości. Powieść Louisy May Alcott jest do dzisiaj ukochanym klasykiem również ze względu na fakt, iż jako pierwsza podjęła się próby – przynajmniej częściowej – zdekonstruowania tych zasad.
Komentarze (0)