Dusza i życie po śmierci
Punktem wyjścia są nasi praprzodkowie z wczesnego paleolitu, których autor nazywa Adamem i Ewą. Mieszkają w jaskiniach, są zbieraczami-myśliwymi, organizują pochówki zmarłych, wkładając do grobów przedmioty codziennego użytku i ulubione drobiazgi tych, którzy odeszli. To świadczy o tym, że wierzą w duszę (tak uważa autor) i życie po śmierci. Skąd ten pomysł? Nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy – może to efekt snów, w których pojawiają się zmarli członkowie rodziny i społeczności? Skoro się pojawiają, to przecież istnieją. Gdzie? To stanowi poważną zagadkę dla Adama i Ewy – i tutaj przechodzimy do jaskiń i malowideł naskalnych.
Reza Aslan podkreśla, że jaskinie, w których odkrywane są rysunki, nie były jaskiniami mieszkalnymi, tak jak często to sobie wyobrażamy. Stanowiły oddzielne miejsca kultu, trudno dostępne, z wąskimi korytarzami, prowadzącymi labiryntową plątaniną pod ziemię. Przejście do przestrzeni malowideł było starannie zaaranżowane, miało wprowadzić uczestników rytuału w nastrój grozy i ekstazy, przygotować na religijne przeżycie. Aslan zwraca też uwagę, że wbrew obiegowym przekonaniom to nie są sceny „codziennych” polowań, pogoni za zwierzętami, czyli swego rodzaju naskalny pamiętnik. Zwierzęta rysowane przez artystów to nie gatunki, które otaczają członków wspólnoty w życiu codziennym, pochodzą z innej przestrzeni, a ściana jaskini powinna traktowana być jak „błona”, oddzielająca od siebie dwa światy: świat ludzi i bogów. Najwcześniejsze z konkretnie zwizualizowanych bóstw to tzw. Szaman czy Czarodziej z jaskini w Volp, stanowiący uosobienie Władcy Bestii, pojawiającego się we wszystkich kulturach i religiach. Na marginesie zaznaczę, że drobiazgowo czepiający się innych teorii autor nie wyjaśnia, gdzie artyści naskalni widzieli zwierzęta, które nie były ich codziennością. Nie sądzę, żeby jeździli na krajoznawcze wycieczki.
Twarz w korze drzewa
Skoro mamy już pierwsze trwałe i uniwersalne bóstwo, czas zastanowić się nad tym, po co człowiekowi właściwie potrzebna była zorganizowana religia. Mamy więc Durkheima, który twierdził, że to praktyczne narzędzie, integrujące społeczność i nie ma tu żadnych mistycznych zagadek do rozwikłania. Ale przecież pierwotne społeczeństwa znakomicie integrowały więzy krwi – zauważa Aslan (ponownie: dlaczego religia nie mogła być dodatkowym spoiwem, integrującym mocniej tych krewnych, którzy ją sobie zorganizowali, czy pozwalająca włączać do społeczności atrakcyjne jednostki niespokrewnione? Tego Aslan nie wyjaśnia). Przywołani zostają Hume i Freud, którzy twierdzą, że religia wyrasta z lęku i niepokoju, pozwalając ukoić te uczucia, ale Clifford Geertz z kolei zauważa, że religia generuje lęk co najmniej w takim samym stopniu jak pocieszenie. Feuerbach i Marx mówią, że religia uosabia to, czego aktualnie człowiekowi brakuje.
Przedstawiwszy ww. tezy Aslan oznajmia, że wszyscy się mylili: religia jest bowiem nie produktem adaptacji, a pochodną innego procesu ewolucyjnego, pareidolii. To mechanizm odpowiedzialny m.in. za to, że w korze drzewa widzimy ludzką twarz, w głazie skulonego niedźwiedzia (a w toście Matkę Boską). Lepiej sto razy pomylić skałę z drapieżnikiem niż raz się zagapić i zostać zjedzonym. Skoro w nocy coś stuka, to istnieje stukacz – takie rozumowanie opłacało się naszym przodkom, zresztą do tej pory nie pozbyliśmy się go skutecznie z głów. Do tego wyposażeni byliśmy w przekonanie, że jeżeli coś wygląda jak człowiek, to jest obdarzone ludzkimi cechami, a więc duszą. Stąd duchy drzew, głazów, zwierząt etc., przekształcające się powoli w politeistyczne panteony.
Po co człowiekowi religia?
Dalej mamy rewolucję neolityczną i ostatni naprawdę frapujący fragment książki: przywołując stanowisko archeologiczne Gobekli Tepe w Turcji (początek badań: 1994) Aslan pisze, że to nie rolnictwo „udomowiło” ludzi, a religia. Uprawa zbóż była o wiele bardziej kłopotliwa niż polowanie, ludzie zaczęli chorować na skutek uboższej w składniki odżywcze diety, zmaleli, a ich długość życia znacząco się skróciła. Jednak hodowanie roślin i zwierząt było konieczne aby utrzymać budowniczych świątyń i później pielgrzymów. To wokół miejsc kultu zaczęły się tworzyć osady, potem przyszli Sumerowie z pismem klinowym, opisali bogów, kodyfikując ich ludzki charakter i stąd już tylko krok do religii, jaką wszyscy znamy. Dalej Aslan opowiada o kłótliwych i uczłowieczonych bogach Grecji, nieudanych próbach zaprowadzenia monoteizmu w Egipcie, wspólnych korzeniach mitów (na przykładzie opowieści o potopie), wreszcie przechodzi do monoteizmów: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Islam zostaje opisany dość pobieżnie.
I to jest największy problem tej książki, która – jak dla mnie – nagle po prostu się urywa, jakby autor pisał maturę z polskiego i odkrył, że do końca egzaminu został kwadrans. Równo połowa książki to tekst, połowa to bibliografia, indeks, literatura przedmiotu. Nie ma nic o nowoczesnym rozumieniu i praktykowaniu religii. Nie mogę tez ułożyć się z faktem, że autor dwukrotnie podważa naukowość swojego wywodu. We wstępie pisze o Bogu – nie ma dowodów na jego istnienie, ale nie ma też dowodów na nieistnienie. To samo powtarza na temat duszy. Miałam wrażenie, że w 2021 jesteśmy już w stanie uznać, że Bóg to kategoria metaforyczna, a duszę robi nam skomplikowana chemia w mózgu. Aslan twierdzi jednak, że nie ma na to dowodów. Cóż, tak samo mogę powiedzieć o cywilizacji inteligentnego planktonu na dnie Rowu Mariańskiego. Nie mam dowodów na jej istnienie, ale czy ktoś ma dowody na nieistnienie? No właśnie, tak sądziłam, dziękuję.
Tym niemniej, warto – chociażby dla uporządkowania w głowie chronologii rozwoju ludzkości pod względem społecznym.
Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)