Autorka: Katarzyna Kowalewska

To nie jest powieść dla nadwrażliwych czy łatwo gorszących się. Jednak – mimo obecności wątków pedofilskich, kazirodczych oraz skatologicznych – nie uważam za zupełnie trafne stwierdzenie, że epatuje ona przemocą, cierpieniem czy wulgarnością. Przebija coś rozbrajająco szczerego w tej dziwacznej metaforyce, dziecięcym okrucieństwie, małoletniej perwersji. To przejmująca opowieść o rodzeństwie wychowanym w rodzinie, w której o uczuciach nie tylko się nie mówi, ale nawet się ich nie okazuje, a sferę seksualną okrywa głębokie tabu.

O Rijneveld. Z małej społeczności na literacką scenę świata

Marieke Lucas Rijneveld to najmłodsza laureatka Bookera w historii. W momencie otrzymania tej nagrody w 2020 roku za książkę „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w tłumaczeniu Michele Hutchison miała 29 lat. Wcześniej zadebiutowała jako poetka i została okrzyknięta „literackim objawieniem”. Jeszcze większym sukcesem okazała się jej proza „Niepokój przychodzi o zmierzchu”.

Ponieważ powieść  zawiera elementy autobiograficzne, warto pochylić się nad biografią autorki. Marieke Rijneveld urodziła się jako dziewczynka w 1991 r. w konserwatywnej rodzinie protestanckiej. Wychowała się na farmie w Nieuwendijk w Holandii. Zawsze czuła się inna. Często określano ją jako „męską”, co w małej społeczności wiązało się z napiętnowaniem oraz wykluczeniem.

W wieku 19 lat przybrała drugie, męskie imię – Lucas, a swoją płeć określiła jako niebinarną, czyli wymykającą się biegunowemu podziałowi: męskie-żeńskie. Wspomina, że identyfikacja z obiema płciami pomogła jej poczuć się w pełni sobą. W języku angielskim Rijneveld zaczęła używać określenia „they”/”them”, a w języku holenderskim, w którym tak jak w języku polskim sposób zwracania się do osób niebinarnych jest skonwencjonalizowany, pozostała przy określeniach żeńskich.

W polszczyźnie o osobach niebinarnych można mówić: ono, ona lub on – w zależności od woli zainteresowanego bądź zainteresowanej. Postanowiłam opisywać Rijneveld analogicznie, jak przedstawia się ona w rodzimym języku, pomimo zaskakującej dla mnie decyzji wydawcy, by na wewnętrznej stronie okładki egzemplarza przedpremierowego posłużyć się formą męską.

 

M.L. Rijneveld, fot Jeroen Jumelet ANP East News

Marieke Lucas Rijneveld. Fot., w tym zdjęcie okładkowe: Jeroen Jumelet ANP East News

 

Garść dodatkowych faktów

Zanim przejdę do omawiania przetłumaczonej przez Jerzego Kocha powieści, dodam jeszcze, że w tym roku amerykańska poetka-performerka Amanda Gorman wybrała niebinarną Holenderkę na tłumaczkę swoich dzieł. Rijneveld podjęła się wyzwania, ale gdy spotkała się z krytyką związaną z przekładaniem poezji czarnoskórej poetki przez białoskórą autorkę, zrezygnowała.

W niedostępnych w języku polskim wierszach Holenderki pojawia się wiele motywów, które znajdziemy także w jej prozie. Widać więc pokrewieństwo między dwiema formami jej twórczości. Może dlatego im dalej w głąb niezwykłej narracji, tym bardziej ma się wrażenie, że epicka forma jak gdyby pęka, a z powstałych szczelin przebija liryka.

Na koniec – rodzice poetki-prozatorki odmówili przeczytania jej powieści, twierdząc, że są zbyt przerażeni tym, co zawiera. To bardzo ciekawy kontekst, gdy przyłoży się go do znaczenia tabu w świecie przedstawionym przez Rijneveld.

„Boże, zabierz Matthiesa”

Jas Mulder w okolicach Bożego Narodzenia 2000 roku ma 10 lat. Bohaterka obawia się, że gruboskórny ojciec, nagle nadzwyczaj hojny dla jej ukochanego królika, planuje utuczyć zwierzę, by służyło za świąteczny posiłek. Pewnego przedświątecznego dnia jej brat Matthies wybiera się na łyżwy i oznajmia, że młodsza siostra nie może się z nim wybrać, ponieważ wraz ze znajomymi wybiera się on „na tamtą stronę”. Warto zapamiętać ten motyw, bo od tej pory podróż „na tamtą stronę” urośnie wręcz do obsesji bohaterki. Będzie się też stawał coraz bardziej niejednoznaczny. Rozzłoszczona dziesięciolatka, której w ostatniej chwili ojciec z powodu biegunki jednego z cieląt zabronił pójść popatrzeć na brata jeżdżącego po zamarzniętym jeziorze, prosi Boga, by zabrał jej brata, a ocalił ukochanego królika przed żołądkami rodziny.

Lód pod Matthiesem zarywa się. Chłopiec tonie. Z rodziną Mulderów zamieszkują widmo śmierci oraz przekonanie o Bożym przekleństwie. Rodzice, a zwłaszcza matka, nie potrafią dojść do siebie po stracie pierworodnego dziecka, zaniedbując żyjącego syna Obbego oraz córeczki Jas i Hannę. Oto punkt wyjścia opisywanej historii, zarysowany w pierwszych rozdziałach.

„Moi rodzice przestali się parzyć”

Narratorka jest zanurzona w słownictwie odnoszącym się do zwierząt, jednak w tematach okołoludzkich spotyka się z ciszą, zaciętym milczeniem. Stąd m.in. niezwykły język powieści. Jas, nie znając zwyczajowych wyrażeń, zauważa, że jej rodzice od śmierci Matthiesa przestali się „parzyć”. Porywa więc dwie ropuchy i pociera nimi o siebie, wierząc, że jeśli płazy zaczną ze sobą spółkować, to samo uczynią jej rodzice. Widząc włosy łonowe brata, porównuje je do kłębów z fajki ojca. Sperma z kolei kojarzy jej się z kremem z tubki do ozdabiania jajek.

Warto jednak zauważyć, że taki sposób obrazowania nie bierze się z autorskiej decyzji zabawy słowem. To próba oddania mentalności oraz wyobrażeń nastolatki wychowanej w określonym, konserwatywnym środowisku, żyjącym bardzo blisko świata zwierząt. Dzieci są więc oswojone z aktami płciowymi dziejącymi się w zagrodach czy w lesie, lecz niewiele wiedzą o własnej płciowości i nie dysponują językiem, by o niej mówić czy myśleć. Jednocześnie czują silne seksualne napięcie, o którym nie mają z kim i jak porozmawiać.

Czy penis to rak?

W pamięć zapada scena, w której Jas chciałaby dotknąć penisa brata. Bohaterka nie wie, że jest to narząd płciowy, a nie na przykład choroba podobna do raka, będącego przyczyną śmierci jej babci. Zastanawia się więc, czy jej brat może umrzeć od „zwisającego narządu”. Chociaż Rijneveld nie ma aspiracji dydaktycznych, trudno nie dojść do konkluzji, że takie myślenie to skrajny efekt wychowywania dzieci bez edukacji seksualnej.

Jas wspomina, jak kiedyś wraz z rodzeństwem przyczepili bałwanowi marchewkę tak, by ta sterczała znacznie poniżej linii nosa. Od tej pory dostawali do obiadu groszek bez marchewki, by nie mieli „sprośnych myśli”. Oczywiście, nie jest to żadną receptą. Dzieci dalej stymulują swoją inicjację w świat seksualny. Bohaterce, mającej problemy z wypróżnianiem, ojciec wkłada w odbyt mydło. To prowokuje ją do poproszenia Obbego, by ten zanurzał palec w jej odbycie. Zabawa wkrótce przyjmie niebezpieczny obrót, gdy rodzeństwo zaprosi do niej dziewczynkę z zewnątrz, wrażliwą Bell.

Ekstremalny rodzaj reakcji zwrotnych

Gry seksualne w powieści stają się coraz poważniejsze i coraz bardziej na serio. Jednocześnie Obbe znęca się nad zwierzętami – to darowizna dla „tamtej strony” za Matthiesa. Ofiary wychowania religijnego składają dalsze ofiary dla religii. Brat przekazuje Jas młotek, którym kiedyś matka rozbiła jej skarbonkę i zabrała oszczędności, by ukarać córkę za niecelowe podeptanie roślin w ogrodzie. Dziewczynka wykonuje zadanie – zadaje śmierć kogutowi, tłucząc go otrzymanym narzędziem. Składa ofiarę z niego, ale też z siebie – przestaje być niewinna i zaczyna mieć krew na rękach.

Czy jednocześnie bierze w ten sposób odwet? Chyba trudno mówić o zachowaniu rodzeństwa w kategoriach zemsty. Wydaje się, że sposób wychowania dzieci, niewrażliwość rodziców, ich okrutne gesty wobec zwierząt oraz swoich latorośli, czasem brutalny język oraz bezpardonowe zachowania, stymulują wraz z doświadczoną rodzinną tragedią pewien ekstremalny rodzaj reakcji zwrotnych.

Czym jest „tamta strona”?

Dojrzewanie, seksualność, znamię śmierci zostają przefiltrowane przez bogatą wyobraźnię narratorki wizualizującej sobie np. ajerkoniak płynący z oczodołów zmarłej babki. Do tego dochodzi myślenie magiczne oraz religijne. Rodzeństwo nie raz i nie dwa wymienia ze sobą cytaty z Biblii, które jednak nie są dowodem wiary, lecz świadectwem języka, w którym je wychowano.

Właśnie w kontekście wymienionych czynników warto analizować tęsknotę „za tamtą stroną”. To zakazany owoc oraz sięganie po to, co nieznane. To również dorastanie i wymykanie się spod kontroli hipokrycko religijnych rodziców, którym bezduszne praktykowanie religii nie pomaga uporać się z traumą śmierci oraz kolejnymi nieszczęściami nękającymi Mulderów (nazwanymi przez Jas plagami egipskimi przytrafiającymi się w odmiennej kolejności). „Tamta strona” skrywa także śmierć, obecną ponadto w samobójczych myślach bohaterki. Być może, zwłaszcza w kontekście biografii Rijneveld, owa podróż wiąże się także z własnej tożsamości, w tym – płciowości.

 

Niepokój przychodzi o zmierzchu

 

Czarne, lepkie czyny mężczyzn

Moim zdaniem niezupełnie czytelny w książce jest motyw Hitlera, na punkcie którego Jas wydaje się wręcz mieć obsesję. Dziesięciolatka (na końcu powieści mająca dwanaście lat) zauważa, że ma urodziny tego samego dnia co nazistowski dyktator, który w dzieciństwie wpadł do przerębli, lecz udało się go uratować – w pytaniu, dlaczego tyran został ocalony, a Matthied nie, wybrzmiewa echo teodycei. Bohaterka, sprowokowana przez Obbego, „heiluje”.

„Hitlerowskie” motywy pełnią funkcję potęgowania wszechobecnej wręcz przemocy, a ponadto utwierdzają bohaterkę w tym, że jest napiętnowana złem. Przywoływanie nazistowskiej dyktatury może się także kojarzyć z silnie hierarchicznym, patriarchalnym systemem naznaczonym pewnym rodzajem obłędu. Sprzeciw wobec dyktatury mężczyzn wybrzmiewa między innymi w takim fragmencie:

–  Najchętniej krzyczałabym i waliła mężczyzn w brzuchy albo zawiązała im maseczki na oczy, żeby nie widzieli krów, tylko mrok własnych czynów i żeby te czyny, czarne i lepkie, przykleiły się do nich na każdym kroku. Przeciągnęłabym ich za te durne łby przez ubrudzone obory, a potem maszyna chwyciłaby ich za nogi i wrzuciła do kontenera.

Hitler i ukrywani w piwnicy Żydzi a poezja

Enigmatyczny i chyba niezupełnie przekonujący jest wątek Żydów. Jas sądzi, że jej matka przechowuje ich w piwnicy. Nie potrafię tego zinterpretować, mimo że jest to tematycznie spójne z „hitlerskimi” wątkami, a przełamanie tego dziwacznego, dziecinnego mitu staje się pretekstem do zakończenia powieści. Ponownie więc dostajemy wątek sfunkcjonalizowany na poziomie emocji, ale niekoniecznie na poziomie zracjonalizowanej analizy.

Sądzę jednak, że wiąże się to z poetyckim żywiołem, coraz silniej ogarniającym narrację w miarę jak ta zmierza ku końcowi. Z jednej strony osłabia to wiarygodność psychologiczną postaci, z drugiej – jeszcze mocniej angażuje czytelnika intelektualnie, sygnalizując, że powieść tylko flirtuje z dosłownością, a w rzeczywistości zaprasza do okrywanie kolejnych znaczeń. Jak gdyby Rijneveld pod literacką tkanką intensyfikowała komunikat, że wiele wątków, w tym ostatnią scenę, warto czytać przenośnie.

Moim zdaniem powieść młodej holenderskiej autorki wymyka się jednoznacznym interpretacjom i to składa się na jej siłę. Holenderka stworzyła wymagającą prozę, prowokującą zarówno pytania egzystencjalne, jak i te związane z językiem – zmierzeniem się z tabu, estetyzowaniem brzydoty. Z niecierpliwością czekam na polskie tłumaczenie nowej powieści Rijneveld, „Mijn lieve gunsteling” (w wolnym tłumaczeniu: „Mój drogi ulubieńcu”), licząc na kolejny estetyczny, lecz przenikliwy i urzekający, rollercoaster.

Więcej recenzji znajdziesz w pasji Czytam.

Zdjęcie okładkowe: źródło: fot. Jouk Oosterhof / materiały promocyjne Wydawnictwa Literackiego