Gdy pisałam „Ja Cię kocham, a Ty miau” to…
- właśnie zostałam po raz pierwszy mamą. Pomysł na powieść, w której narratorem byłby kot chodził mi już od dawna po głowie. Podczas spacerów z wózkiem i leniwych drzemek synka wreszcie miałam okazję, żeby porządnie zastanowić się nad fabułą.
- po raz pierwszy w życiu dyktowałam powieść zamiast pisać ją ręcznie! Przez większość czasu miałam zajęte ręce (#niemogętrzymamdziecko), albo byłam akurat na spacerze. Mam nadzieję, że nikt w parku nie podsłuchiwał, kiedy szeptałam do dyktafonu opisy zakrwawionych zwłok. Chociaż to może dlatego nie było chętnych, żeby spacerować obok mnie…
Ja cię kocham, a Ty miau (okładka miękka)
- wybór kota jako głównego bohatera i narratora powieści wydawał się prosty. Od prawie dziesięciu lat jestem posiadaczką dwóch kocich osobistości: kotki Miszy i kocura Sushiego. Niejednokrotnie miałam okazję przekonać się o tym jak bogate życie prowadzą, pomimo iż na co dzień nie opuszczają mojego mieszkania. Za pomocą swoich spojrzeń i mowy ciała świetnie potrafią okazywać emocje (zwłaszcza dezaprobatę). Często dla rozrywki usiłowałam sobie wyobrażać jakie dialogi mogłyby między sobą prowadzić oraz jak mogłyby komentować naszą ludzką rzeczywistość.
- pisząc „Ja Cię kocham, a Ty miau” wreszcie miałam okazję podzielić się z czytelnikami moimi pomysłami. Kot Lord, narrator powieści, to srebrnowłosy, o ty… o przepraszam! puszysty! kocur rasy brytyjskiej. Powstał z połączenia m.in. moich kocich podopiecznych. Jest łakomy, odrobinę niezdarny i gruby jak Sushi, a także pomysłowy, strachliwy i trochę złośliwy jak Misza.
- częściej zaczęłam przyglądać się swoim pupilom. Odkryłam, że mają mi czasem naprawdę bardzo dużo do przekazania samym spojrzeniem, czy mową ciała. Ewentualnie zwróconym kłaczkiem. Na dywan oczywiście.
- czasami czytałam fragmenty moim kotom. Miałam wrażenie, że wręcz się tego domagają. A może to wcale nie był mój pomysł, żeby napisać tę książkę? Może to koty mi kazały?
- dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat malarstwa, grafiki i rzeźby. Postanowiłam, że kupię sobie kiedyś porządne farby i spróbuję swoich sił na płótnie. To na pewno będzie ciekawe doświadczenie.
- świetnie się bawiłam. Spodobało mi się pisanie książki z perspektywy grubego (o przepraszam, puszystego!), narcystycznego kota, który w dość cyniczny sposób komentuje świat ludzi. Koty to jednak mają fajnie.
- a czy kiedyś zdecyduję się napisać powieść, w której pierwsze skrzypce grałoby inne zwierzę? Ciężko powiedzieć. Oprócz kotów miałam w dzieciństwie chomika, a dokładniej chomiczkę o imieniu Pimpusia. Początkowo była Pimpusiem, ale po jakimś czasie, wbrew temu co mówił sprzedawca w sklepie zoologicznym, okazało się, że jednak jest dziewczynką. Poza tym mój świętej pamięci dziadek Wacław hodował gołębie pocztowe. Nie jestem jednak pewna, czy umiałabym tak dobrze wczuć się w chomika, albo w gołębia. Nie mówię jednak „nigdy”!
Więcej artykułów o książkach znajdziecie w dziale Czytam.
Autor zdjęć: Wojtek Biały
Komentarze (0)