Najtrudniejszy język świata?
W internecie co jakiś czas wybucha dyskusja, który język świata jest tym najtrudniejszym do nauczenia. I zawsze przy okazji tego typu rozmów pojawia się polski. I choć nie da się jasno określić, który język przysparza nowym użytkownikom najwięcej kłopotów, jedno trzeba przyznać – polszczyzna jest naprawdę trudna. Mnogość odmian, cała masa wyjątków od reguł i „szeleszcząca wymowa” to tylko jedne z powodów, dla których poprawne posługiwanie się polszczyzną bywa problematyczne. I to nie tylko dla obcokrajowców.
Co z tego wynika? Otóż nie powinniśmy jakoś bardzo wstydzić się tego, że czasami popełnimy jakiś błąd. Zdarza się to nawet najlepszym, a przecież w tym przypadku pracujemy z naprawdę trudną materią! Nie panikujmy więc przesadnie, gdy z „ó” zrobi nam się „u”: niech to będzie raczej nauczka na przyszłość, a nie powód do wstydu.
Jednak w całej tej nawałnicy błędów, pomyłek i literówek, które mogą nam się przydarzyć, znajdziemy także takie, które doprowadzają wielu użytkowników polszczyzny do białej gorączki. Pochylmy się więc nad tymi najbardziej irytującymi – szybko okaże się, że wystarczy zapamiętać kilka prostych reguł, żeby trwale wyeliminować je z naszego języka.
Poszłem włanczać żaruwki, czyli schludność językowa
Dla wielu osób najbardziej irytujące wydają się być błędy najprostsze – nic dziwnego, w końcu takie mocno kują w oczy. Możemy nie zauważyć złego zapisu słowa „tromtadracja”, ale już „bąba wodorowa” będzie nas raziła niemiłosiernie. Czy takie błędy oznaczają, że wielu rodaków zatraciło znajomość podstawowego słownictwa? Niekoniecznie.
Większość błędów tego typu popełniamy w pośpiechu, w emocjach, gdy piszemy szybko albo bez zastanowienia. Jak tego uniknąć? Zwolnić troszeczkę. Zastanowić się nad tym, co piszemy. Szybko dotrze do nas, że większość tych błędów po prostu nie ma sensu. Nie mówimy „włanczać”, bo dobrze słychać tam głoskę „ą”. „Poszłem” nie działa, bo „on poszł” nie da się sensownie wymówić. Zadbajmy o schludność naszego języka i wyeliminujemy całą masę drobiazgów.
Gdzie stawiać przecinki?
Kolejnym problemem ogólnym, z którym boryka się masa osób są przecinki. Ile razy mogliście usłyszeć w rozmowie, że „ja nie wiem, gdzie się stawia przecinki, stawiam na czuja”. Często też okazuje się, że taka osoba wcale wielkiego problemu z interpunkcją nie ma – ale jest absolutnie przekonana, że ma.
Czasami strach idzie jeszcze dalej i pewne osoby rezygnują z przecinków w ogóle. Jeżeli nie jest to kwestia dysleksji czy dysgrafii – warto tego unikać. Zwłaszcza, że interpunkcja potrafi zmienić sens zdania w sposób zasadniczy.
„Jedźcie, dzieci!” znaczy coś zupełnie innego niż „Jedźcie dzieci!”.
Mała rada: jeżeli naprawdę nie wiecie gdzie postawić przecinki w zdaniu wielokrotnie złożonym, spójrzcie, gdzie są czasowniki i je porozdzielajcie. Istnieje duża szansa, że będzie poprawnie 😉
Czy znamy znaczenie słów? Bynajmniej!
Przejdźmy do tematów nieco bardziej szczegółowych, ale dla wielu osób równie wkurzających. Od jakiegoś czasu drobne słówko „bynajmniej” stało się prawdziwym królem internetowych rozmów na temat poprawności językowej i wielu dyskutantów gotuje się na sam jego widok. Dlaczego? Istnieje cała masa osób, które bynajmniej nie potrafią użyć poprawnie słowa „bynajmniej”!
Najważniejsze, o czym musimy pamiętać – „bynajmniej” to nie jest to samo co „przynajmniej” i w takim znaczeniu semantycznym nie powinno być stosowane. „Bynajmniej” – idąc za słownikiem języka polskiego PWN – wzmacnia przeczenie zawarte w wypowiedzi. Jeżeli w twoim zdaniu nie ma przeczenia – prawdopodobnie źle z niego korzystasz.
Przykład:
- Byłaś wczoraj w Empiku? Bynajmniej, ale pójdę jutro. – to znaczy, że rozmówczyni wczoraj w Empiku nie była. Zdanie jest poprawne.
- Strasznie się wczoraj złaziłem, ale bynajmniej byłem w Empiku. – tutaj powinno zostać użyte słowo "przynajmniej".
Jaka jest ilość liczb? A jaka liczba ilości?
Przed nami jeden z tych błędów, których w pierwszej chwili możemy nie zauważać ale gdy już zaczniemy, będzie nas uwierał jak kamień w bucie. Kiedy mówimy o „liczbie” czegoś, a kiedy o „ilości”? Czy można mówić o dużej ilości książek, którą mam na półce? Albo o dużej liczbie gwiazd na niebie?
Reguła w tym przypadku jest prosta: liczba odnosi się do rzeczy policzalnych, a ilość do niepoliczalnych. „Liczba książek na półce” ma sens (w końcu mogę wstać od biurka i pójść je policzyć), ale już „liczba ziaren maku w makowcu” nie za bardzo – w tym wypadku mówimy o „ilości”.
W dniu dzisiejszym cofam się do tyłu, czyli pleonazmy
Pleonazmy, czyli „masło maślane” – prawdziwa zmora długich tekstów pisanych, w których autor chce wypaść szczególnie mądrze albo wyjątkowo zależy mu stworzeniu jak najdłuższej i możliwie najbardziej kwiecistej wypowiedzi. Wbrew pozorom pleonazmy często stosowane są w dobrej wierze – chcemy w końcu dookreślić wszystko tak, żeby odbiorca jak najlepiej nas zrozumiał. Nasza troska jednak nie wywoła u czytelnika wdzięczności – raczej będzie wkurzony.
Najpopularniejsze tego typu błędy? Klasyczne „cofam się do tyłu” (w przeciwieństwie do wszystkich tych momentów, gdy „cofamy się do przodu”) lub „okres czasu” (albo „okres”, albo „czas”). Pamiętajmy o jednym – dużo słów wcale nie oznacza, że to, co piszemy staje się bardziej zrozumiałe Zazwyczaj jest odwrotnie.
Dwutysięczny dwudziesty czy dwa tysiące dwudziesty?
Problem, który zazwyczaj występuje w mowie – autorzy, którzy nie umieją odmieniać dat, mogą posłużyć się zapisem numerycznym i mają problem z głowy. W czasie rozmowy nie jest już jednak tak różowo. Jak podać datę, żeby nie podminować naszych rozmówców?
Prawidłową odmianą zawsze będzie „14 lutego”, a nie „14 luty” Dlaczego? To pierwsze oznacza „14 (dnia) lutego”, a więc ma sens. „14 luty” sugeruje, że w wypowiedzi istnieje jeszcze 13 poprzednich lutych, o których nie wspomnieliśmy. A przecież chcemy podać konkretną datę, a nie liczyć miesiące.
Podobny problem może pojawić się z latami XXI wieku. W liczebnikach wieloczłonowych odmieniamy tylko części dziesiątek i jedności – części tysięczne zostawmy w spokoju. A więc zawsze „dwa tysiące dwudziesty pierwszy”. Rok dwutysięczny był tylko raz.
Polonistom nie jestem, czyli końcówki
Jak już wspomnieliśmy na początku, końcówki w polszczyźnie potrafią być zdradliwe i wywołują szybsze bicie serca u wszystkich młodych adeptów polszczyzny. Bez wątpienia jedną z najtrudniejszych sytuacji może być odpowiednie wykorzystanie końcówek „-ą” i „-om”. W końcu obie są poprawne – ale tylko w konkretnych sytuacjach.
Jak najłatwiej nauczyć się poprawnej odmiany? Końcówka „-ą” odnosi się w tym przypadku do liczby pojedynczej (w narzędniku rodzaju żeńskiego). Końcówka „-om” zaś do liczby mnogiej (w celowniku wszystkich rodzajów). Zapamiętajmy chociaż samą liczbę, a już nie popełnimy tego błędu.
„Przyglądałem się (tym) książkom”, ale „Szłam ze świeżo zakupioną książką”. Nic trudnego.
Wielokropki...bo każdy może być poetą...
Problem, który znajdziemy zarówno w twórczości aspirującej do miana artystycznej, jak i w codziennych komentarzach na Facebooku dotyczących pogody. Umiejętnie użyte wielokropki są w porządku – pozostawiają niedopowiedzenie, nadają rytm wypowiedzi, wszystko gra. Jedna sprawa – trzeba naprawdę umieć z nich korzystać. Jeżeli popłyniemy z nimi za mocno, w najlepszym wypadku zaczniemy brzmieć jak poeta, który za wszelką cenę próbuję być tajemniczy. W najgorszym – wyjdzie nam bełkot.
Jak uniknąć problemów z wielokropkami? Nie używać ich. Poważnie. Bardzo chcemy ich użyć? Zastanówmy się trzy razy, czy na pewno coś dają w zdaniu. W naszej wypowiedzi zdarzył się więcej niż jeden wielokropek? Usuwać bez litości. Czytelnik tylko na tym zyska.
Pan Kozioł, czyli odmiana nazwisk
Odmiana nazwisk bywa naprawdę problematyczna – zwłaszcza, że niechcący możemy urazić naszego rozmówcę nie tylko na gruncie językowo-estetycznym, ale też osobistym. Idąc za myślą profesora Miodka – nazwiska w polszczyźnie należy odmieniać, jeżeli tylko to możliwe. Warto przy tym jednak pamiętać, że nazwisko nie ma tego samego sensu semantycznego, co inne słowa w polszczyźnie. Jeżeli ktoś się nazywa „pan Kozioł” to idziemy do „pana Kozioła”, a nie „pana Kozła”. Dlaczego? Bo Pan Kozioł zwierzęciem raczej nie jest.
Co w sytuacji, jeżeli nie wiemy jak odmienić nazwisko? Warto po prostu zapytać. Jedna ważna sprawa – jeżeli ktoś uważa, że jego nazwiska odmieniać nie należy, dostosujmy się do tej prośby. Teoretyczna dbałość o poprawność językową nie jest ważniejsza od czyichś uczuć czy dobrego samopoczucia. To jego nazwisko, niech sobie z nim robi, co chce.
Tą i tę, czyli nie wszystko jest oczywiste
Jednym z tematów językowych, który potrafi wywoływać ogromne emocje jest wykorzystanie formy „tą” i „tę” w bierniku. Jeżeli powiemy w bibliotece „Proszę mi podać tą książkę” istnieje duża szansa, że jakaś życzliwa osoba zwróci nam uwagę, że „należałoby podać TĘ książkę”. I poniekąd będzie miała rację – jednak sprawa nie jest taka prosta.
Oczywiście najwięcej sensu ma mówienie „tą książką”, ale „tę książkę” – widzimy to po tych samych końcówkach obu wyrazów. Jednak w formie potocznej „tą książkę” jak najbardziej uchodzi za akceptowalne. Nie jest to może najpiękniejsza forma, ale nie uważa się jej za typowy błąd. Jeżeli następnym razem ktoś was poprosi o „tą książkę”, nie wkurzajcie się. Nie warto.
Hiperpoprawność – nie za mocno
Na koniec jedna ważna sprawa – wiecie, co też jest błędem? Hiperpoprawność. I ten termin zazwyczaj odnosi się do samej wymowy (np. zbyt mocne akcentowanie „Ę” na końcach wyrazów), możemy go potraktować szerzej i pomówić o samym wytykaniu niepoprawności. Oczywiście są błędy, które część z nas naprawdę irytują i chęć reagowania na nie wydaje się całkiem słuszna. Jednak nie bądźmy przy tym agresywni.
Osoba, która napisała np. „W danym okresie czasu byłam” nie potrzebuje tyrady na osiem stron, w której domorosły strażnik poprawności wytknie jej błąd, braki w oczytaniu, ogólną głupotę i na koniec stwierdzi jeszcze, że „kiedyś to w szkołach lepiej uczyli i nikt TAKICH błędów nie robił”. To zdecydowanie bardziej irytujące niż jakakolwiek literówka czy niepoprawna odmiana.
Dbajmy o język, unikajmy błędów i bądźmy dla siebie mili!
Więcej artykułów znajdziesz na Empik Pasje. Magazyn Online.
A już 16 października, w ramach Targów Książki Empiku zapraszamy na spotkanie z profesorem Janem Miodkiem. Rozmowę poprowadzi Justyna Dżbik-Kluge. W trakcie wydarzenia możliwe będzie zadawanie pytań w komentarzach pod streamingiem. Transmisja ze spotkania będzie dostępna na facebookowym profilu Empiku.
Komentarze (3)
Komentarze
Mnie jedynie denerwuje zastępowanie naszych słów słowami od tak zwanych sąsiadów zachodnich. Niestety, jest to "prawdziwa plaga". Pozostałe błędy lingwistyczne przy tym to pół biedy.
Mnie jedynie denerwuje zastępowanie naszych słów słowami od tak zwanych sąsiadów zachodnich. Niestety, jest to "prawdziwa plaga". Pozostałe błędy lingwistyczne przy tym to pół biedy.
Mnie jedynie denerwuje zastępowanie naszych słów słowami od tak zwanych sąsiadów zachodnich. Niestety, jest to "prawdziwa plaga". Pozostałe błędy lingwistyczne przy tym to pół biedy.