Przenosimy się w przeszłość, do lat osiemdziesiątych – matka Shuggiego, Agnes, jest młodą i atrakcyjną kobietą, jedynaczką z robotniczej rodziny, rozpieszczaną przez ojca. Jej życie kręci się wokół mężczyzn, ma dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa, spotyka się z taksówkarzem Shugiem, który z kolei jest kobieciarzem, bije i zdradza. Agnes jest gotowa poświęcić dla tego związku wszystko: dzieci, rodziców, własną godność. Bardzo dużo pije, całkowicie ignorując rzeczywistość. Wyprowadza się od rodziców, dzięki którym jej życie zachowuje pozór normalności, razem z dziećmi jedzie do położonej pod Glasgow górniczej osady, w której Shug obiecuje jej nowe życie. Jednak szybko okazuje się, że nic z tego nie będzie. Agnes zostaje sama z dziećmi w wilgotnym budynku, otoczona przez bezrobotnych górników i ich rodziny, a szczególnie żony, patrzące podejrzliwie na „panią z miasta”, jej lakierowane paznokcie i umalowane usta. Szybko jednak rozpoznają w Agnes alkoholiczkę, która nie potrafi poradzić sobie z niczym, trochę egzotyczną, ale jednak znajomą, chociaż jej legginsy są nadal obcisłe, a ich już wypchane na kolanach (tak wygląda w tym świecie granica między atrakcyjnością a zrezygnowaniem). Starsze dzieci, Alexander i Catherine, usamodzielniają się i wyjeżdżają z Pithead. Opiekę nad Agnes „przejmuje” Shuggie, który lubi bawić się lalkami, kocha wrotki odziedziczone po kuzynce i jest bez rówieśników identyfikowany bezbłędnie jako inny, „mały pedał” i dziwak.

Shuggie Bain, Booker

Douglas Stuart, autor „Shuggie Bain”, buduje postaci umiejętnie i ze współczuciem – błyskawicznie angażujemy się w ich losy, nawet najbardziej podłe uczynki zostają w jakiś sposób zrównoważone przebłyskami jeżeli nie dobra, to ludzkich słabości (np. wstrętny kobieciarz Shug zakochuje się w… nie powiem). Do tego świetnie zarysowane tło obyczajowe i społeczne: reformy Margaret Thatcher, podziały między katolikami i protestantami. Last but not least, w czysto obyczajowej narracji trafiają się bardzo piękne, refleksyjne opisy – przemysłowego krajobrazu górniczych wiosek, padającego nieustannie deszczu.

Osobnym bohaterem książki Stuarta jest język i tutaj ogromne brawa należą się tłumaczowi. Krzysztof Cieślik musiał zmierzyć się z przełożeniem na polski dialektów robotniczego Glasgow, a o tym jak trudne było to zadanie opowiedział w wywiadzie dla Dwutygodnika: „Są tam różnice klasowe, które najwyraźniej widać w relacjach między społecznością górników a ludźmi, którzy mieszkają w blokach. Rzeczywiście mówią inaczej, choć dla nas byłaby to jedna klasa – bo to są po prostu ludzie biedni. Tam język, którego się używa, jest wyznacznikiem pozycji społecznej, nawet jeśli chodzi tylko o skalę biedoty. W Polsce to gra trochę słabiej, bo mamy zuniformizowany język. Do tego Agnes Bain mówi różnymi językami w zależności od tego, jak bardzo jest pijana, z kim rozmawia i czy jest wściekła”.

Bardzo płynna i wciągająca narracja przy dużej objętości skusi na pewno miłośników i miłośniczki porządnych fabuł z tłem obyczajowym oraz porządnie zarysowanymi postaciami. Tę powieść można porównać do „Małego życia” z powodu fabuły opartej na „hiobowym” koncepcie – jeżeli bohaterom dzieje się źle, możemy być pewni, że za chwilę będzie jeszcze gorzej. Agnes mieszka w przygnębiającym blokowisku ze starzejącymi się rodzicami? Zaraz wyląduje w całkowicie depresyjnej wiosce górniczej. Ma problemy z alkoholem? Zaraz podpali po pijanemu łóżko, w którym śpi z dzieckiem, bo nie zauważy tlącego się papierosa. Marzy o życiowych zmianach? Owszem, życie się zmieni, nie do poznania, ale to nie będzie obrazek z bajki. Jednocześnie wszystko, co przydarza się bohaterom, mieści się w granicach wyobrażalnego ludzkiego zagubienia/podłości, nie przybiera apokaliptycznych rozmiarów, co wiele osób krytykowało w przypadku „Małego życia” (a co było świadomym zabiegiem autorki i zawsze będę to podkreślać - mam wrażenie, że większość osób negatywnie oceniających Yanagiharę bierze jej świat przedstawiony za nieudaną realność). To rzeczywistość, którą można podpiąć pod filmy Kena Loacha czy Mike’a Leigh, dosmucić się, wzruszyć i z ulgą wyjrzeć potem przez okno, za którym (mam nadzieję) nie pada deszcz zmieszany z węglowym pyłem.

Więcej recenzji książek znajdziecie w pasji Czytam.