Licealistą będąc, zaczytywałem się w „Bożym igrzysku” Normana Daviesa i do dzisiaj wożę piąte wydanie tej książki z 2000 roku po kolejnych mieszkaniach. Choć nie zajrzałem już do niej chyba ani razu przez te kilkanaście lat, które od ukończenia liceum mnie dzielą. Gdy dziś patrzę na spis treści książki Daviesa, rzuca się w oczy fakt, że rozdział o „ludzie” umieścił brytyjski historyk dopiero w drugim, obejmującym porozbiorowy okres tomie, a szlachta z dopiskiem „Raj” zajęła doczesne miejsce już na początku pierwszego tomu „Bożego igrzyska”. Przesunięcie optyki, które dokonuje się w historiografii w ostatnich latach dzięki takim dziełom jak „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy czy „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera, osiąga, jak się zdaje się, swoje apogeum - choć miejmy nadzieję, że to dopiero początek - dzięki „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego.

Polska historia widziana jako „boże igrzysko” to - mimo pewnej wrażliwości społecznej autora - wciąż historia wojskowości i polityki. Charakterystyczne jest dla niej zwrócenie się do fraszki Kochanowskiego, w której autor piętnuje próżność człowieka uważającego się za podobnego Bogu, zaślepionego miłością własną i uważającego, że świat został stworzony dla niego. Pierwsze stworzenie na świecie (Darwin urodzi się kilkaset lat później) samo siebie wyniosło do bożej pozycji. Kochanowski uważał takiego człowieka za błazna, a takich „pełno wszędzie”. Błaznów w naszej historii co niemiara, ale błazen ma w sobie niebezpieczny rys, przypomina o karnawale, w czasie którego mieszczański lud - w zachodniej tradycji - wybierał taką postać na burmistrza, a sam przejmował władzę na ten krótki okres wywrócenia porządku. Błazen w polskiej tradycji literackiej mówi to, czego inni nie mogą. Błaznować to czasem pokazywać w krzywym zwierciadle, jak jest naprawdę. A tego każda władza się boi. Kto zatem pokazuje jak było naprawdę, czy historyk w ogóle jest od opowiadania „prawdy” i jakie prawdy wyciągniemy z lektury książki Leszczyńskiego?

Adam Leszczynski Ludowa historia polski

 

Być na bieżąco ze zmianą w opowiadaniu historii

Moja pierwsza myśl po lekturze „Ludowej historii Polski” jest niezbyt radosna - to będzie największe rozczarowanie książkowe roku. Bo jeśli spodziewają się Państwo po dziele Leszczyńskiego, że w przyjemny i sprawny literacko, bliski może reportażowi, sposób przeprowadzi nas przez polską historię, to spotka was zawód. Jest to bowiem książka raczej naukowa niż popularna i choć autor wybierając już samą formę syntezy dziejów kieruje się w stronę szerszej publiczności niż ta, która miewają przeważnie historycy, to dziesiątki stron poświęconych polskiej historiografii, a więc pisaniu o historii czy wielostronicowe analizy dokumentów, z których wnioski są dość do siebie podobne, a dla historyka liczą się niuanse lub nowe sensy wynikające z mówienia przez wiele stron właściwie tego samego - mogą zniechęcić. Jednak nie warto się poddawać i dzieło Leszczyńskiego przyswoić, choćby po to, by na podawaną w szkołach wizję polskiej historii spojrzeć na nowo, by rozumieć dlaczego tegoroczna Nike powędrowała do opowieści Radka Raka, ale też by być na bieżąco ze zmianą, która powoli następuje w naszej przestrzeni społecznej - dostrzeganiu marginalizowanych głosów i świadomości, że źródła pisane w większości wytworzyli ci, którzy odpowiadali za opresję. Najstarszy znany nam pamiętnik chłopski, Kazimierza Deczyńskiego, pochodzi z lat 30 XIX wieku. Powstał tylko dzięki temu, że jego autor został karnie wcielony do wojska, a następnie uciekł do Francji, gdzie zdradzał - zdaniem Leszczyńskiego - objawy „manii prześladowczej”, a myśli samobójcze towarzyszyły mu przez większą część krótkiego życia.

Kwiatek lub Kwiecik jest „jednym z pierwszych przedstawicieli ludu polskiego, o których możemy powiedzieć coś więcej”. Kwiatek żył na początku XIII wieku i był synem Głąba. Głąb założył  - niespodzianki nie będzie - Głębowice i a Kwiecik - Kwiecikowice. Podczas najazdu Tatarów w 1241 roku Kwiecik stracił rękę i zmarł cztery lata później. Jego zasługą - i dzięki temu przeszedł do historii - było opowiedzenie opatowi Henrykowa historii okolicznych ziem, które to opat skrzętnie spisał, dzięki czemu zyskał dowód na to, że ziemie od dawna przynależą do zakonu. Dodatkowo Kwiecik przepisał na zakon Kwiecikowice i tak jego barwne życie zapisało się w historii. A raczej zostało zapisane. W Głębowicach mieszka dzisiaj zaledwie 500 osób.

Leszczyński wydobywa na światło dzienne dziesiątki takich postaci jak Kwiecik - w zdecydowanej większości mężczyzn - których z historii uratowało to, że byli bici i ciemiężeni. Gdyby Kwiecikowi nic się nie działo, historia zachowałaby tylko imię opata. To jest spora przewrotność źródeł i samego badania historii, z którą muszą się borykać badacze i badaczki. Analiza dokumentów jest też o tyle skomplikowana, że - jak podkreśla Leszczyński - badacz zawsze czyta je w jakimś czasie i jakimś miejscu, z jakimiś przekonaniami. I nie ma co od tego uciekać. Doceniam szczerość tej wypowiedzi i przywrócenie odpowiedniego miejsca w historii Kwiecikowi, który otwiera Polską historię dużo trafniej, niż legendarni Piastowie.

No dno po prostu jest polska

W średniowieczu chłop miał lepiej

Polska historia we wczesnych jej dziejach obfituje w okresy rozkwitu państwowości i jego upadku. Do tej pory uczono nas, że w latach 1030-1040 cofnęliśmy się w rozwoju i omal nie wróciliśmy do strasznych, pogańskich czasów. Dla kogo strasznych, dla tego strasznych. „Rozpad organizmu państwowego był (...) katastrofą tylko dla elity”, pisze Leszczyński. A dlaczego tak łatwo ulegamy wrażeniu, że zanik państwowości był tragedią? Bo tracimy źródła pisane - a więc wydaje nam się, że wszystkim musiało być gorzej. To dość naiwne nawet na poziomie logicznym - skoro ktoś powstał przeciwko elitom, to choć przez chwilę musiało mu być lepiej. Dodatkowo warto zauważyć w tej opowieści prochrześcijańską dominację - oto odwrót od wiary przodków (ledwie kilka pokoleń wstecz) uznawany jest za coś godnego potępienia. Czy „rozbicie dzielnicowe” było czymś wyjątkowym? Nie, podobne mieli nasi sąsiedzi - Czesi i Niemcy. Czy jego skutki były negatywne? Niekoniecznie - całkiem nieźle pomyślany system dziedziczenia dzielnicy senioralnej i stosunków wewnątrz podzielonego kraju przetrwał zaskakująco długo i przyniósł pozytywne zmiany, ale że były one związane z „prawem niemieckim”, to przecież przez dwieście lat trudno było komukolwiek w Polsce przyznać, że mogło się to w ogóle wiązać z czymś dobrym. Dzisiaj też mamy z tym kłopot, ale na szczęście jest Leszczyński.

Dodajmy, że „z czymś dobrym” wcale nie znaczy, że dobrze działo się chłopom, bo ci w tym czasie obrywali kolejnymi obciążeniami - nie dość, że nakładał je na nich pan, to jeszcze biskup, a do tego wojsko. Jakby się coś chłopu nie podobało, to mógł odwołać się do sądu książęcego, ale jak pokazuje historia ludzi, którzy uciekli od Marcina Grabika i ukryli się w kościele we Włocławku, sądy traktowały ich jak własność pana. A własność - niezależnie jak traktowana - musiała wrócić tam, gdzie jej miejsce.

Rej pisał w imieniu chłopa o jego obowiązkach: „daj kury, daj owies, pójdź na straż, rano biegaj po drwa, biegaj po piwo, młóć owies”, a to przecież nie wszystko. To, co mnie uderzyło najbardziej - choć Leszczyński akurat mało uwagi poświęca temu tematowi - to codzienna logistyka pracy chłopa. Ja nie umiem zaplanować kolejności pisania zleconych tekstów, a chłop w XIII wieku musiał zaplanować sobie, że tego dnia pracuje dla biskupa (dojechać na pole), tego dnia daje podwodę (konie wyczyścić i dostarczyć), a innego oporządza „własne” poletko. Mała wydajność polskiej gospodarki opartej na systemie wyzysku jest oczywista, ale gdy zaczniemy sobie wyobrażać skomplikowaną logistykę, która też musiała zajmować czas, to łatwiej sobie uświadomić, że potrzebny był rozwinięty system represji, by to wszystko utrzymać w karbach. A i tak - co podkreśla autor „Ludowej historii Polski” - w średniowieczu chłop polski miał lepiej niż w kolejnych epokach historycznych.

Eksperymenty na biednych

Jak opisywali chłopów panowie?

„Chytrze bydlą z pany kmiecie”, może jeszcze pamiętamy ten cytat z lekcji języka polskiego. Co szło za nim? Wyliczanka „sposobów chłopskiego sabotażu”, jak pisze Leszczyński. Gdy mają pracować dla pana, czyli odrabiać pańszczyznę, „częstokroć odpoczywają”, „robią obłudnie”, na drodze stoją „pługi oprawiając”. „Łachmanią dzień wszytek”, powiada satyryk-szlachcic. I nie jest wcale tak daleko od prawdy. Leszczyński wielokrotnie pokazuje, że opór chłopski wobec pańszczyzny mógł właśnie w taki sposób wyglądać. To jest nie tylko historia przemocy, ale i oporu, który czasem po przemoc sięgał, choć - co jest ważnym wnioskiem z lektury „Ludowej historii Polski” - z marnym skutkiem i niezbyt często. Uzasadnieniem dla tej przemocy była religia i mitologia budowana przez setki lat, rasizm, który nie potrzebował koloru skóry, bo różnica między chłopem a panem była postrzegana „jako coś tak wrodzonego i naturalnego, jak pomiędzy białymi i czarnymi w Stanach Zjednoczonych”. Na szczęście bywały też głosy sprzeciwu, choć chyba nadmiernie doceniane przez próbujących pozytywnie widzieć polską historię historyków, jak choćby ten Jana z Ludziska, profesora krakowskiej akademii, który w 1447 roku pisał, że „chłopi uciskani są najcięższą niewolą, gorszą niż niegdyś synowie Izraela w Egipcie przez faraona”. W XVIII wieku powszechnie porównywano los chłopa do losu niewolnika, co dzisiaj jest bardzo źle widziane przez prawicowych historyków.

Sporo uwagi - i słusznie - poświęca Leszczyński temu, jak pisano o Polsce. Pamiętniki, dzienniki, relacje, listy z Polski zawierają totalną krytykę naszego kraju. Niekoniecznie pańszczyzny, ale i takie głosy można znaleźć. Ulryk von Werdum, fryzyjski szlachcic urodzony w 1632 roku, pisał „o błocie, złych drogach, braku bruków, pijaństwach” ale też o tym, że - cytat z pana szlachcica – „polscy panowie z chłopami swymi obchodzą się gorzej niż z niewolnikami albo psami”. Autor „Ludowej historii Polski” wchodzi w podwójną polemikę - ze źródłami i ich interpretacjami. Źródłom zarzuca - jak i wielu innych polskich historyków - celowe opowiadanie o Polsce poprzez orientalistyczne klisze i na polityczne zamówienie. Z interpretacjami - pokazując, że same nie są wolne od uprzedzeń i obronnych tendencji. Bo wizja, którą opowiada polska literatura tworzona przez szlachtę fantazjującą o tym, jak to fajnie jest w wiejskiej idylli poleżeć pod nagim, marmurowym Antinousem, czy rozłożystą lipą, mając jednak obuch w pobliżu, była bliższa fantastyce niż realiom. 

Skok w nowoczesność Leszczyński

„Ludowa historia Polski” – dzieło przełomowe

Będzie to książka budząca sporo kontrowersji. I to akurat dobrze, że książka obnażająca strategie przetrwania, a więc strategie oporu chłopstwa wobec warstw żerujących na nim, będzie musiała sama stawić opór walce o historię, z którą mamy współcześnie do czynienia. Zaskakujące, że wciąż - w szerszym, społecznym dyskursie - widzimy ją jako monolit, a piękne wizerunki szlachciców skrzętnie gromadzone w muzeach i zamkach opowiadają nam historię martwą. Zaiste, martwą, bo ich dzieło kosztowało życie wielu bezimiennych ludzi, którzy do historii się nie przedostali. Autor przypomina, że historia jest opowieścią tworzoną na potrzeby czasów, w których żyjemy, a w czasach gdy społeczeństwo na codzień ma do czynienia ze strategiami walki i oporu, historycy tacy jak Leszczyński są nam bardzo potrzebni. Upolitycznienie historii? Zagarnięcie jej dla potrzeb grupy społecznej? Tak - koniec z niewinnością, nie ma historii obiektywnej i pozbawionej osobistego, uznaniowego faktora.

„Ludowa historia Polski” to dzieło niezwykle ważne i przełomowe, ale uruchamiające nowe pytania i warto je zadać już na samym początku, bo jak wiemy - gdy już coś się znajdzie w kanonie, trudno będzie z tym dyskutować. A, o tym, że książka Leszczyńskiego tam właśnie trafi, jestem przekonany.

 

Więcej artykułów z o książkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.

Autor zdjecia okładkowego: Patatof