W piosence „It’s a long way to the top if (you wanna rock’n’roll)” Bon Scott wylicza wszystkie atrakcje, jakie czekają na młodego muzyka, kiedy rusza w trasę koncertową. Okradną cię, pobiją, będziesz nieprzytomny, połamiesz kości, będziesz sypiał w podłych motelach, ktoś nie zapłaci za koncert i tak w kółko, aż zaczniesz siwieć i się zestarzejesz. Są oczywiście artyści, którzy w ten scenariusz nie chcą uwierzyć, ale rzeczywistość szybko uczy ich pokory. Sabaton drogę na szczyt miał wyboistą, ale opłaciło się pocierpieć. Koncertowy album „World War Live: Battle Of The Baltic Sea” pokazuje zespół w szczytowej formie i wiadomo od samego początku, że panowie na scenie czują się jak w domu. O koncertach, podróżach i życiu w trasie opowiadają Par Sundstrom i Daniel Myhr.
Lubicie grać koncerty? Przecież to strasznie ciężka praca…
Par: Dla mnie to przede wszystkim wymiana energii między nami i publicznością. Gdyby tego nie było to moglibyśmy grać tylko próby, sami dla siebie. Ale kiedy jesteśmy na scenie i ludzie są blisko nas, kiedy czuję to gorąco, ten zapach, tę ogromną siłę to wiem, że zespół i publiczność stapia się na chwilę w jedność.
Daniel: Ważne jest też to skupienie, którego większość ludzi nie zauważa. Myślą, że koncert to tylko granie paru numerów dla tłumu krzyczących małolatów, a tak wcale nie jest. Musisz się skupiać na setkach drobnych detali, musisz mieć oczy do koła głowy. O.K. - koncert to zabawa, ale też za każdym razem nowe wyzwanie, tym bardziej, że ludzie wszędzie są inni i potrafią nieraz zaskoczyć (śmiech).
Teraz macie już komfort i spokój na scenie, ale kiedyś każdy musiał zrobić ten pierwszy krok, wyjść przed ludzi pierwszy raz. Pamiętacie jak to było?
Par: Pamiętam bardzo dobrze, bo strasznie się denerwowałem (śmiech). Musiałem wtedy zagrać piosenkę, której bardzo nie lubiłem a to mi nie pomagało. Kiedy robisz rzeczy, których nie znosisz to nie sprzyja dobremu samopoczuciu, prawda? Chyba, że jesteś masochistą. Dla mnie granie na basie kawałka „Stand By Me” było straszne. I wyszło to bardzo słabo, delikatnie mówiąc (śmiech).
Daniel: Mój pierwszy koncert z Sabaton zagrałem dokładnie dwunastego marca 2005. W małym klubie, było może około dwustu osób, wszystkie bilety sprzedane a ja… nie znałem numerów. Nie miałem czasu, żeby się odpowiednio przygotować, a do tego zaczynaliśmy od numeru „Wolfpack”, w którym na próbach zawsze się myliłem (śmiech). Ciśnienie miałem potworne, ale kiedy udało się przebrnąć przez ten początek później już poszło gładko…
A teraz to ciśnienie jeszcze się pojawia? Macie czasami tremę, czy to już raczej rutyna te kolejne koncerty?
Par : wiesz, ludzie różnie sobie radzą z tremą, ale żeby było jasne, w Sabaton nikt nie wychodzi na scenę pijany! Zbyt poważnie traktujemy to, co robimy i naszą publiczność. Mnie nerwy łapią w drodze do kolejnego miasta, kiedy nie wiem co mnie tam na miejscu czeka. Spinam się aż do momentu kiedy wiem, że scena jest gotowa, wszystko podpięte i sprawdzone. Wtedy wchodzę na deski i staram się złapać klimat miejsca, atmosferę klubu czy hali. I to pomaga. Trema znika jak ręką odjął. Gorzej jak mamy dużo obowiązków przed występem, jakieś wywiady, spotkania i tak dalej. Kiedy wpadam na scenę w biegu, nie wiedząc jak wygląda, jak wszystko brzmi, czego mam się spodziewać to wtedy nie czuję się najlepiej.
Daniel: U mnie jest dokładnie odwrotnie. Wolę nic nie wiedzieć. Kiedy są jakieś problemy i nic się nie da na to poradzić (a uwierz mi, że jest to regułą) to po prostu nie chcę mieć o tym pojęcia. Postawiony przed faktem dokonanym mogę tylko… zacisnąć zęby i zagrać najlepiej jak umiem bez myślenia o pierdołach. Czasami zdarza się też, że wszystko działa i brzmi doskonale, wtedy to już w ogóle bułka z masłem (śmiech)
Świadomość, że nagrywa się album koncertowy ma wpływ na to jak się czujecie w trakcie występu? Pomaga się skoncentrować, czy raczej przeszkadza?
Par : Nie żadnej różnicy, bo nagrywamy wszystkie nasze koncerty. Bez konkretnego celu, tak po prostu. Dzięki temu nie wiemy, który koncert trafi na płytę jako „Live” i to nas nie deprymuje. Tak całkiem serio to decyzja o wydaniu albumu koncertowego zapadła już po trasie, wcześniej wcale o tym nie myśleliśmy. Może to nawet lepiej, bo nagrywanie koncertu na Sabaton Cruise to był naprawdę spory wyczyn. Kiedy grasz na statku, na wzburzonym morzu, a w grudniu w Szwecji trudno się spodziewać innej pogody, to masz zupełnie nowy pakiet problemów. Nie chodzi o to jak brzmią bębny, chodzi o to czy za chwilę nie znikną (śmiech).
Daniel: Wyobraź sobie, co poczułem, kiedy kątem oka zauważyłem najpierw przejeżdżający koło mnie wzmacniacz, a sekundę później naszego technicznego, który próbował go z paniką w oczach złapać!
Często macie takie przygody na koncertach?
Par: Hm, zdarzają się różne historie. W Warszawie udało nam się wyłączyć prąd w całej dzielnicy, ostatnio w Niemczech tornado zmiotło nam scenę, przyjechaliśmy na miejsce a tu… nie ma na czym grać, musieliśmy koncert przenieść do klubu gdzie cała nasza pirotechnika okazała się bezużyteczna. Śmieszna akcja była też w Gruzji, polecieliśmy do Batumi, prosto z lotniska na koncert, czterdzieści minut grania i biegiem z powrotem na lotnisko bo ktoś tak wszystko zaplanował, że nawet nie mogliśmy zagrać pełnego show. W Paryżu publiczność wtargnęła na scenę i pierwszy raz żałowałem że mamy taką dobrą ochronę. Tam było mnóstwo przepięknych dziewczyn (śmiech)
Daniel: Pamiętam też klub, w którym kiedy ludzie zaczęli skakać z baru spadały butelki z drogimi trunkami. Niezapomniany widok, ci barmani łapiący lecące z półek flaszki…
We wkładce umieściliście zdjęcia całej swojej ekipy. Chyba musicie się z nimi lubić?
Par: To są wspaniali ludzie i robią dla nas super robotę. Myślę, że nasza relacja opiera się na wzajemnym szacunku i dlatego wszystko tak dobrze działa. Widziałem już masę kapel, która bardzo źle traktowała swoich technicznych. To bez sensu, przecież ich zadaniem jest zrobienie wszystkiego tak, żebyśmy my nie musieli się o nic martwić i zajmować się naszymi sprawami. Z naszą ekipą jesteśmy niemal jak rodzina, razem wszędzie jeździmy, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu , znamy się dobrze i bardzo lubimy. Zapytaliśmy ich czy chcą być we wkładce i dla nich to była wielka radość. Więc są!
Na koniec, jakie są wasze ulubione płyty koncertowe?
Par: Wszystkie koncertówki Iron Maiden! Nikt nie potrafi tak uchwycić atmosfery koncertu jak oni. To jest mistrzostwo świata w tej dziedzinie!
Daniel: „Made In Japan” Deep Purple i „Live and dangerous” Thin Lizzy. Klasyka…
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)