Westerman zabiera na tę wyprawę nie tylko swoich czytelników ale też studentów z Uniwersytetu Lejdejskiego, gdzie jako pisarz-rezydent wykłada reportaż. „Reportaż powstaje z zadziwienia”, pisze Westerman i „My, człowiekowate” - przynajmniej w założeniu – służy jako „master class” autora. Tropiąc holenderskich (i nie tylko) paleoantropologów przygląda się również swoim uczniom, angażuje ich do pracy nad reportażem i opowiada o tym, jak pisać literaturę faktu. Będzie tu miejsce na zadziwienia ale też - niestety - na chaos i trochę wydumanych przemyśleń, z których nie wszystkie powinny przejść do historii literatury. „Master class” Westermana i jego metody nauczania reportażu to bowiem najsłabsze fragmenty tej książki, która - gdyby je wykreślić - byłaby fascynującą opowieścią o człowieku  i o tym jak uznał siebie współczesnego za normę i ukoronowanie ewolucji.

my człowiekowate

Przodkowie człowieka

Z pewnością pamiętacie z dzieciństwa rysunek prostujących się człowiekowatych – od zgarbionego australopiteka po wyprostowanego „Homo sapiensa sapiensa”. Podobnie jak rysujemy swoje rodzinne drzewa genealogiczne, tak samo naukowcy próbowali przez lata rozrysować genealogię człowieka. Do połowy XX wieku dzięki odkryciom Eugèna Dubois i Gustava von Koenigswalda, za kolebkę ludzkości uważano Azję. Jak pisze Westermann:

„Powojenni poszukiwacze skamieniałości nie tylko przenieśli swoje łowy na afrykańską sawannę, ale przemieścili także samo drzewo."

Kolejne odkrycia pozwoliły na uzupełnienie drzewa o nowych przodków, takich jak "dziecko z Taung" o głowie wielkości niezbyt dorodnej pomarańczy, czy hominidy odkryte w dorzeczu etiopskiej rzeki Omo. Wyścig trwa i co kilka lat ten specyficzny rodzinny album powiększa się o kolejna szczątki.

A gdyby tak drzewo z hominidami zamienić na drzewo z ich odkrywcami? Kim byli ci, którzy postanowili kopać w jaskiniach na Jawie? Co nimi kierowało?  Jak to robili? W „My, człowiekowate” autor opowiada o wykorzystywaniu więźniów jako kopaczy podczas wykopalisk, rozlicza holenderski kolonializm oraz opowiada o indonezyjskim ludobójstwie z połowy lat 60. Pisząc o historii poszukiwania naszych poprzedników, zadaje pytania o to kim jest człowiek - zwierzęciem pośród innych zwierząt, a może kimś więcej? Sądząc po tym jakich metod używaliśmy do tego, by odkryć naszych przodków - ciężko nie zwątpić w ludzkość.

„Reporter, który wyrusza bez uprzednich założeń, wróci bez wątpienia z nieoczekiwanym odkryciem”, pisze Westerman i zupełnie się z nim nie zgodzę. Otóż naiwnością jest, zwłaszcza w kontekście tego, o czym pisze Westerman, myślenie, że możemy gdziekolwiek udać się bez „uprzednich założeń” i stereotypów”. Tak już jesteśmy skonstruowani, że świat potrafimy opowiadać - na własny i cudzy użytek - poprzez porównania. Oczywiście reporter powinien być bardziej niż inni otwarty na rewizję swojej postawy, ale udawanie, że jesteśmy jak czysta, niezapisana karta, na której niczym w Teście Rorschacha odbijać się będzie jakiś wycinek rzeczywistości, to jednak bujda. Dziwią te słowa, zwłaszcza przeczytane po fascynującej opowieści o odkryciu „Homo floresiensis”.

Kim jesteśmy i kim byliśmy

Odkryty w 2003 roku człowiek z Flores, który wymarł prawdopodobnie jakieś 50 tysięcy lat temu jest naszym krewnym, ale nie przodkiem, a gatunkiem żyjącym - podobnie jak neandertalczyk - równolegle do „homo sapiensa”. Naukowcy do dzisiaj zastanawiają się, czy w lokalnym folklorze, gdzie opowiada się historię o małym, owłosionym Ebu Gogo, nie przechowały się ślady obecności człowieka z Flores? Westerman pokazuje w „My, człowiekowate”, że już w XIX wieku uważnie przyglądano się ludowym opowieściom, co niestety doprowadziło do upokarzających badań antropologów mierzących miejscową ludność z pasją, która za kilkanaście lat cechować będzie nazistowskich ideologów rasy.

Nie pierwsza to książka Westermana, w której pokazuje on jak poszukiwanie wiedzy o naszej przeszłości zdeterminowane jest tym kim jesteśmy i jakie mamy zamiary. Reporter zadaje pytania o etyczny wymiar paleoantropologii i wciąga czytelnika w swoje śledztwo. Tym razem trochę może zbyt chaotycznie i z przesadnym zwracaniem uwagi na samego siebie, ale wciąż - zaskakuje i trzyma w napięciu. „Rzeczywistość może wydawać się spójna wyłącznie dzięki fikcji”, pisze autor. I może to zdanie, które znajduje się na końcu tej opowieści, jakoś tłumaczy chaos tej książki. Bo światem, w którym kości naszych przodków z dnia na dzień starzały się (lub były odmładzane) o tysiące lat, rządzą chaos i przypadek.

Nie wiem czy zachęcę was do „My, człowiekowate”, ale mam nadzieję, że zachęcę do spotkania z Frankiem Westermanem - jednym z najwybitniejszych współczesnych reporterów, który z pasją poszukuje odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być człowiekiem. Uprzedzę waszą lekturą - nie ma zbyt radosnych odpowiedzi.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.